Anna Achmatowa
ANNA ACHMATOWA
* * * (Z pamięci twojej tamten dzień wykreślę...)
"Popłoch"
* * * (W blaskach zachodu pożółkł świat...)
Halina Poświatowska
HALINA POŚWIATOWSKA
* * * (kto potrafi...)
* * * (jeszcze nie wspominałam o miłości...)
Jacek Podsiadło
JACEK PODSIADŁO
* * * (Atakowany o północy...)
Bolesław Leśmian
BOLESŁAW LEŚMIAN
Poeta
Andrzej Waligórski
ANDRZEJ WALIGÓRSKI
Polonistka
List do żony
Agnieszka Osiecka
AGNIESZKA OSIECKA
Umrzeć z miłości
Zesłowiczenie
Zapachy ziemi
Czesław Miłosz
CZESŁAW MIŁOSZ
Wiara
Nadzieja
Miłość
Wisława Szymborska
WISŁAWA SZYMBORSKA
Obyślam świat
O śmierci bez przesady
Gerard Manley Hopkins
GERARD MANLEY HOPKINS
Pstre piękno
Stanisław Grochowiak
STANISŁAW GROCHOWIAK
Ars poetica
Sylwia Plath
SYLVIA PLATH
Kraniec
ADAM WAŻYK
Piosenka dla młodych
Rafał Wojaczek
RAFAŁ WOJACZEK
Piosenka bohaterów II
Jacek Kaczmarski
JACEK KACZMARSKI
Rublow
Stanisław Kutera
STANISŁAW KUTERA
* * * (nie wierzę w bełkot sztuki nowoczesność...)
doczekać do rana



do góry
ANNA ACHMATOWA

* * *

Z pamięci twojej tamten dzień wykreślę,
By wzrok twój pytał bezradnie zdumiony:
Gdzież ja widziałem takie bzy przy ścieżce
I te jaskółki, i drewniany domek?

O, jakże często wspomnienia twe zmąci
Gwałtowny smutek nie nazwanych pragnień
I będziesz szukał po miastach drzemiących
Tamtej ulicy, której nie ma w planie!

Jeśli za drzwiami czyjś głos zaszeleści
Albo list jakiś przypadkiem dostrzeżesz,
Z drżeniem pomyślisz: "To ona nareszcie
Przyszła na pomoc mojej niewierze".

4 kwietnia 1915 Carskie Sioło
Anna Achmatowa /w tłumaczeniu Ireny Piotrowskiej/



"Popłoch"

Jak zwyczajna uprzejmość wymaga
Podszedł do mnie
Powoli, z uśmiechem
Na wpół czule na wpół z powagą
Dotknął dłoni gorącym oddechem
I wejrzeniem sfinksowych pomników
Jego oczy spojrzały bezdenne

Dziesięć lat długich westchnień i krzyków
Wszystkie moje noce bezsenne
W jedno ciche włożyłam to słowo
I wyrzekłam je
Widać daremno
Zostawiłeś mnie samą
I znowu było w duszy mej pusto i ciemno.



* * *

W blaskach zachodu pożółkł świat,
Czule kwietniowy chłód się skrada.
Spóźniłeś się o tyle lat
A jednak jestem tobie rada.

Siądź bliżej, usiądź przy mnie tuż
I uśmiechając się oczami
Na ten niebieski zeszyt spójrz -
Dziecinny zeszyt mój z wierszami.

Przebacz, że tonąc w smutku złym
Cieszyć się słońcem nie umiałam.
Przebacz i to, że w życiu mym
Innych za ciebie często brałam.

Wiosna 1915 tłum.Anatol Stern



do góry
HALINA POŚWIATOWSKA

* * *

kto potrafi
pomiędzy miłość i śmierć
wpleść anegdotę o istnieniu
zgarniam brunatne plastry książek
nasłuchuję brzęczenia słów
pomiędzy miłość i śmierć
wpleść
nikt nie potrafi

i tylko czasem
naprzeciw słońca
w zmrużonych oczach błysk
chwila roztrącona na tęczę
twarzą w twarz
naprzeciw słońca
w oślepłych oczach
treść niknąca...
na krańcach miłość śmierć



* * *

jeszcze nie wspominałam o miłości
miłość
tak ona jedna
nie podlega upływowi czasu
trwa -
jeśli jest - jest wieczna
a jeśli jej nie ma

klepsydry oceanów toczą ziarnka piasku
księżyc nieustannie odmienia złotą twarz
pociemniałym światłem ciągnie ogromny wiatr

Nie ma zmiłowania
nie ma odkupienia
nie ma nas
nie ma
nie ma

(z t. Jeszcze jedno wspomnienie.]



do góry
JACEK PODSIADŁO

* * *

Atakowany o północy
subitem opon, gdy jak z procy
pijany szczyl startuje mazdą -
tęsknie do tego kraju, gdzie grzechem jest popsuć bocianom gniazdo.

Budzony przez bas, przez dudnienie,
bo sąsiad na full w citröenie
zapuścił techno, nowy remix -
tęsknię do tego kraju, gdzie podnosi się kromkę Chleba z ziemi.

Czytając dawnych czasów księgi,
gdy inne tu rządziły dźwięki,
żaby o zmierzchu, kogut rano -
tęsknie do tego kraju, gdzie grzechem jest popsuć gniazdo bocianom.

Dziwiąc się, że góra pieczywa
wśród zwałów sztucznego tworzywa
na miejskim śmietnisku się wznosi -
tęsknię do tego kraju, gdzie kromkę Chleba z ziemi się podnosi.

Erem zwiedzając, gdzie mizantrop
turystów epatuje mantrą
znudzony nią jak tysiąc mopsów
tęsknie do tego kraju, gdzie grzechem jest gniazdo bocianom popsuć.

Filując z przydrożnego baru
na przechodzące mimo pary,
ciągnąc z wysiłkiem sok przez słomkę -
tęsknię do tego kraju, gdzie podnosi się z ziemi Chleba kromkę.

Gdy syn bez wątpliwości cienia
żąda: "Daj mi coś do zjedzenia",
lodówka odpowiada echem -
tęsknie do tego kraju, gdzie popsuć bocianom gniazdo jest grzechem.

Higienę ciała utrzymując
lub ją, przeciwnie, zaniedbując
(cóż różni prysznic i pogrzebacz?) -
tęsknię do tego kraju, gdzie z ziemi podnosi się kromkę Chleba.

Imaginując sobie Boga.
Na przykład jako Astro-loga
dyktującego ruchy gwiazdom -
tęsknie do tego kraju, gdzie grzechem jest popsuć bocianom gniazdo.

Jadąc i jadąc do Bizancjum
z ukrytą pod dnem snów monstrancją
przeciw wieszczbiarstwu i alchemii -
tęsknię do tego kraju, gdzie podnosi się kromkę Chleba z ziemi.

Kombinując jak koń pod górę,
skąd wytrzasnąć pieniędzy furę
i jak dwóm naraz służyć panom -
tęsknie do tego kraju, gdzie grzechem jest popsuć bocianom gniazdo.

Licząc w mordowni w Jeseniku
zastępy szachów na stoliku
starców liczących każdy grosik -
tęsknię do tego kraju, gdzie kromkę Chleba z ziemi się podnosi.

Łypiąc ciekawie, jak się zwiera
czarnych i białych tyraliera
w wojnie o jednej rurce dropsów -
tęsknie do tego kraju, gdzie grzechem jest gniazdo bocianom popsuć.

Mając mistrzowski ruch na oku,
który przegapia w figur tłoku
geacz - a mógł wziąc hetmana pionkiem
tęsknię do tego kraju, gdzie podnosi się z ziemi Chleba kromkę.

Nocując, gdzie się da, mocując
sie z samym sobą, ustepując,
jak ustapiły gonty, strzechy -
tęsknie do tego kraju, gdzie popsuć bocianom gniazdo jest grzechem.

Obserwując, jak nasze dzieci
obnoszą swój chybiony sprzeciw
poprzez kolejne puste nieba -
tęsknię do tego kraju, gdzie z ziemi podnosi się kromkę Chleba.

Pchany już w otworzone okno
przez zbójów, bo ich widać dotknął
muj bunt w pociągu, w którym kradną -
tęsknie do tego kraju, gdzie grzechem jest popsuć bocianom gniazdo.

Rewidowany noca późną
przez umundurowane gówno
hańbiące się dla nędznej premii -
tęsknię do tego kraju, gdzie podnosi się kromkę Chleba z ziemi.

Słuchając wycia pogotowia,
co, mimo strajku służby zdrowia,
mknie przeciw ciosom, guzom, ranom -
tęsknie do tego kraju, gdzie grzechem jest popsuć gniazdo bocianom.

Taksując wzrokiem wygląd bydląt,
gdy w czystej rzece brud swój mydlą
głupi, lecz piekni: nadzy, bosi -
tęsknię do tego kraju, gdzie kromkę Chleba z ziemi się podnosi.

Uzupełniając swój fikcyjny
numer identyfikacyjny
o ładnych parę paradoksów -
tęsknie do tego kraju, gdzie grzechem jest gniazdo bocianom popsuć.

Wsłuchany w pieśni i motety
z tzrynastowiecznej Francji, z mety
czując sie trubadurów ziomkiem -
tęsknię do tego kraju, gdzie podnosi się z ziemi Chleba kromkę.

Zirytowany przez imbroglio
frondy prawiczków w pismie "Brulion",
grzeszący samym juz oddechem -
tęsknie do tego kraju, gdzie popsuć bocianom gniazdo jest grzechem.

Żywiąc się kaszą oraz müsli,
zwolniwszy bieg wzburzonych myśli,
kiedy mi coraz mniej potrzeba -
tęsknię do tego kraju, gdzie z ziemi podnosi się kromkę Chleba.



do góry
BOLESŁAW LEŚMIAN

Poeta

Zaroiło się w sadach od tęcz i zawieruch;
Z drogi! - Idzie poeta - niebieski wycieruch!
Zbój obłoczny, co z światem jest - wspak i na noże!
Baczność! - Nic się przed takim uchronić nie może!
Słońce - w cebrze, dal - w szybie, świt - w studni, a zwłaszcza
Wszelkie dziwy zza jarów - prawem snu przywłaszcza.

Rad Boga między żuki wmodlić - do zielnika,
Gdzie się z listem miłosnym sam jelonek styka!...
Świetniejąc łachmanami - tym żwawszy, im golszy -
Nie bez wróżb się uśmiecha do grabu i olszy -
I widziano w dzień biały tego obłąkańca,
Jak wierzbę sponad rzeki porywał do tańca!
A tak zgubnie porywać, mimo drwin i zniewag -
Zdoła tylko z otchłanią sprzysiężony śpiewak.
Żona jego, żegnając swój los znakiem krzyża,
Na palcach - pełna lęku do niego się zbliża.
Stoi... Nie śmie przeszkadzać... On słowa nawleka
Na sznur rytmu, a ona płochliwie narzeka
"Giniemy... Córki nasze - w nędzy i rozpaczy...
A wiadomo, że jutro nie będzie inaczej...
Wleczesz nas w nieokreślność... Spójrz - my tu pod płotem
Mrzemy z głodu bez jutra, a ty nie wiesz o tem!" -
Wie i wiedział zawczasu!... I ze łzami w gardle
Wiersz układa pokutnie - złociście - umarle -
Za pan brat ze zmorami... Treść, gdy w rytm się stacza,
Póty w nim się kołysze, aż się przeinacza.
Chętnie łowi treść, w której łzy prawdziwe płoną -
Ale kocha naprawdę tę - przeinaczoną...
I z zachłanną radością mąci mu się głowa,
Gdy ujmie niepochwytność w dwa przyległe słowa!
A słowa się po niebie włóczą i łajdaczą -
I udają, że znaczą coś więcej, niż znaczą!...

I po tym samym niebie - z tamtej ułud strony -
Znawca słowa - Bóg płynie - w poetę wpatrzony.
Widzi jego niezdolność do zarobkowania
I to, że się za snami tak pilnie ugania !
Stwierdza z zgrozą, że w chacie - nędza i zagłada -
A on w szale występnym wiersz śpiewny układa !
I Bóg, wsparty wędrownie o srebrzystą krawędź
Obłoku, co się wzburzył skrzydłami, jak łabędź -
Z łabędzia - do poety, zbłąkanego we śnie -
Uśmiecha się i pięścią grozi jednocześnie!



do góry
ANDRZEJ WALIGÓRSKI

Polonistka

Gdy czasem młoda polonistka,
Taka naiwna, schludna taka,
Egzaltowana, świeża, czysta,
Że chciałoby się siąść i płakać,
Więc gdy ta polonistka właśnie
Małpując młodopolskie pozy
Wybiegnie o porannym czasie
Boso na łąkę między brzozy,
Poigra z pliszką i skowronkiem
Oraz pudliszką i biedronką
Przywita ze wschodzącym słonkiem,
Wołając: "witaj jasne słonko!"
Z róż i powojów splecie wieńce,
Pomacha rączką do motyla,
Kraśnym obleje się rumieńcem
Widząc, jak pszczółka kwiat zapyla,
Gdy z Anny German coś zanuci,
Wyrecytuje coś z Asnyka,
A potem bardzo się zasmuci
Nad żabką, którą bocian łyka,
I chcąc zapłakać nad półtrupem,
Bo drugie pół ten bocian urwał,
Wlizie tą bosą nogą w kupę
I wyda okrzyk: "O ŻESZ K....!",
Więc gdybym ja był na tej łące
Naocznym świadkiem tego zgrzytu,
Jak jestem facet nie pijący,
Pół litra wychlałbym z zachwytu.



List do żony

Kochanie, ty po lasach brodzisz
A tu z kiciusiem twoim klapa,
Twój kiciuś nie ma już w czym chodzić,
Zużył bielizny cały zapas,
Całkiem dziurawe ma skarpetki,
Boso kuśtyka po ogródku,
Patrzy na dalie i nagietki
A serce żre mu robak smutku.
Ty sobie bawisz w Marienbadach
W Sobótkach, względnie w Obornikach
I nie wiesz co twój kiciuś jada,
Jakie paskudztwa czasem łyka,
Jak mu nie służy kalarepka,
Jakie mu brzuszek robi harce,
Gdy je spleśniałe skórki chleba,
Coś zostawiła je w spiżarce.
Czasami kiciuś w łóżku leży
Gorzko przeklina swoją dolę
Patrząc na brudny stos talerzy
Wyrastający wzwyż na stole
Popatrzy, pośpi. I popłacze,
Zabeczy jak zbłąkana owca:
- O miła kiedy cię zobaczę?
Wróć z tej Ostendy czy Wągrowca!
Zjaw się zaceruj dziury w spodniach,
Spraw by znów wszystko zajaśniało,
Nie zdradzam cię już od tygodnia
Zupełnie mi się odechciało.
Karty nie bawią mnie i goście,
Inne rozkosze teraz wolę -
Ot, chciałbym sobie przewlec pościel,
Raz spróbowałem. Nie wydolę.
Kochanie moje wróć z Lidzbarku,
Porzuć Hawaje, Dardanele,
Możesz mi nawet dać po karku,
Lecz weź mnie znów pod kuratelę!!!
Przyjedź, pocałuj czółko łyse,
Zrób obiad, spodniom przywróć kancik...
Kiciuś już nie chce być tygrysem.
... chce być kiciusiem swojej panci...!!!!



do góry
AGNIESZKA OSIECKA

Umrzeć z miłości

Chociaż raz
warto umrzeć z miłości.
Chociaż raz.
A to choćby po to,
żeby się później chwalić znajomym,
Że to bywa.
Że to jest.
... Umrzeć.
Leżeć w cmentarzu czyjejś szuflady
obok innych nieboszczyków listów
i nieboszczek pamiątek
i cierpieć...
Cierpieć tak bosko
i z takim patosem,
jakby się było Toscą
lub Witosem.
... I nie mieć już żadnych spraw
i do nikogo złości.
I tylko błagać Boga, by choć raz,
choć jeszcze jeden raz
umrzeć z miłości.



Zesłowiczenie

Nie przychodź do mnie, życie, zbyt często,
do serca jak do drzwi nie łomocz,
nie zmieniaj fantazji w szaleństwo
i Boga nie wzywaj na pomoc.
Nie snuj się za mną, nie pętaj,
w zmyślonych paryżach mnie zgub,
niech zasnę jak żaba zaklęta
ze studnią rozpaczy u stóp.
Ty nie budź mnie, życie, jak kapral,
po nocach pod oknem mi nie wyj,
niech srebrna śpiewa mi harfa
i złoty depce mnie trzewik.
Ucieknę, gdzie czary, gdzie mary,
przebiegnę ci drogę jak kot,
pochowam się w stare zegary
i w śpiewki-przelewki wśród psot.
Ja wolę jak rentier na tyłach
podmiejską cepelią w dal kwilić,
niż frunąć na ciężkich skrzydłach
i ginąć na pierwszej linii.
Zbuduję ci życie - psią budę,
a sama się rzucę w łan baź,
niech drapie mnie w sztuczny podbródek
z cukierków zrobiony mój paź.
Ty nie strój mnie, życie, w koronę,
do ręki nie dawaj mi berła,
nie wciskaj swej mordy skrwawionej
w to miejsce po starych perłach.
Ty przyjdź do mnie kiedyś nad ranem,
ze śmiercią jak z panną pod rękę,
i podaj mi czarny atrament
na śmieszną ostatnią piosenkę.
Staniemy tak sobie jak w lustrach
ty - moje życie, i ja,
i może to będzie szósta-
a może przejedzie sto dwa...
"Niebrzydka z was dwojga jest para" -
śmierć powie ścierając z nas kurz.
Ja na to powiem:"sen mara"...
A życie: "już".



Zapachy ziemi

Nasza ziemia pachnie człowiekiem,
a człowiek pachnie ziemią,
tak jest dzisiaj, tak było przed wiekiem,
późna wiosna jest wczesną jesienią.

Czy pamiętasz, jak pachnie las,
czy pamiętasz jak tańczy się rumbę?
Twoja pamięć ratuje czas,
tylko przez nią właściwie nie umrę.

Czy pamiętasz jak pachnie chleb,
czy pamiętasz te łąki za młynem?...
Twoja pamięć to wielki sklep,
tylko przez nią właściwie nie minę.

Twoja skóra pachnie kobietą,
a moja pachnie tobą
a ten księżyc jest naszym poetą,
ptasie pióra rozwiesza nad głową.

Ty mi mówisz - świat jest papierem,
a my jak kartki wśród spinaczy,
to nieprawda, ktoś siedzi za sterem
ktoś pamięta, że było inaczej!



do góry
CZESŁAW MIŁOSZ

Wiara

Wiara jest wtedy, kiedy ktoś zobaczy
Listek na wodzie albo kroplę rosy
I wie, że one są - bo są konieczne.
Choćby się oczy zamknęło, marzyło,
Na świecie będzie tylko to, co było,
A liść uniosą dalej wody rzeczne.

Wiara jest także, jeżeli ktoś zrani
Nogę kamieniem i wie, że kamienie
Są po to, żeby nogi nam raniły.
Patrzcie, jak drzewo rzuca długie cienie,
I nasz, i kwiatów cień pada na ziemię:
Co nie ma cienia, istnieć nie ma siły.



Nadzieja

Nadzieja bywa, jeżeli ktoś wierzy,
Że ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem,
I że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie.
A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,
Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie.

Wejść tam nie można. Ale jest na pewno.
Gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli,
Jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną
W ogrodzie świata byśmy zobaczyli.

Niektórzy mówią, że nas oko łudzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Myślą, że kiedy człowiek się odwróci,
Cały świat za nim zaraz być przestaje,
Jakby porwały go ręce złodziei.



Miłość

Miłość to znaczy popatrzeć na siebie,
Tak jak się patrzy na obce nam rzeczy,
Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu.
A kto tak patrzy, choć sam o tym nie wie,
Ze zmartwień różnych swoje serce leczy,
Ptak mu i drzewo mówią: przyjacielu.
Wtedy i siebie, i rzeczy chce użyć,
Żeby stanęły w wypełnienia łunie.
To nic, że czasem nie wie, czemu służyć:
Nie ten najlepiej służy, kto rozumie.


                         Z tomu Ocalenie, 1945



do góry
WISŁAWA SZYMBORSKA

Obmyślam świat

Obmyślam świat, wydanie drugie,
wydanie drugie, poprawione,
idiotom na śmiech,
melancholikom na płacz,
łysym na grzebień,
psom na buty.

Oto rozdział:
Mowa Zwierząt i Roślin,
gdzie przy każdym gatunku
masz słownik odnośny.
Nawet proste dzień dobry
wymienione z rybą
ciebie, rybę i wszystkich
przy życiu umocni.

Ta, dawno przeczuwana,
nagle w jawie słów
improwizacja lasu!
Ta epika słów!
Te aforyzmy jeża
układane, gdy
jesteśmy przekonani,
że nic, tylko śpi!

Czas (rozdział drugi)
ma prawo do wtrącania się
we wszystko czy to złe, czy dobre.
Jednakże -- ten, co kruszy góry,
oceany przesuwa i który
obecny jest przy gwiazd krążeniu,
nie będzie mieć najmniejszej władzy
nad kochankami, bo zbyt nadzy,
bo zbyt objęci, z nastroszoną
duszą jak wróblem na ramieniu.

Starość to tylko morał
przy życiu zbrodniarza.
Ach, więc wszyscy są młodzi!
Cierpienie (rozdział trzeci)
ciała nie znieważa.
Śmierć,
kiedy śpisz, przychodzi.

A śnić będziesz,
że wcale nie trzeba oddychać,
że cisza bez oddechu
to niezła muzyka,
jesteś mały jak iskra
i gaśniesz do taktu.

Śmierć tylko taka. Bólu więcej
miałeś trzymając różę w ręce
i większe czułeś przerażenie
widząc, że płatek spadł na ziemię.

Świat tylko taki. Tylko tak
żyć. I umierać tylko tyle.
A wszystko inne -- jest jak Bach
chwilowo grany
na pile.



O śmierci bez przesady

Nie zna się na żartach,
na gwiazdach, na mostach,
na tkactwie, na górnictwie, na uprawie roli,
na budowie okrętów i pieczeniu ciasta.

W nasze rozmowy o planach na jutro
wtrąca swoje ostatnie słowo
nie na temat.

Nie umie nawet tego,
co bezpośrednio łączy się z jej fachem:
ani grobu wykopać,
ani trumny sklecić,
ani sprzątnąć po sobie.

Zajęta zabijaniem,
robi to niezdarnie,
bez systemu i wprawy.
Jakby na każdym z nas uczyła się dopiero.

Tryumfy tryumfami,
ale ileż klęsk,
ciosów chybionych
i prób podejmowanych od nowa!

Czasami brak jej siły,
żeby strącić muchę z powietrza.
Z niejedną gąsienicą
przegrywa wyścig w pełzaniu.

Te wszystkie bulwy, strąki,
czułki, płetwy, tchawki,
pióra godowe i zimowa sierść
świadczą o zaległościach
w jej marudnej pracy.

Zła wola nie wystarcza
i nawet nasza pomoc w wojnach i przewrotach,
to, jak dotąd, za mało.

Serca stukają w jajkach.
Rosną szkielety niemowląt.
Nasiona dorabiają się dwóch pierwszych listków,
a często i wysokich drzew na horyzoncie.

Kto twierdzi, że jest wszechmocna,
sam jest żywym dowodem,
że wszechmocna nie jest.

Nie ma takiego życia,
które by choć przez chwilę
nie było nieśmiertelne.

Śmierć
zawsze o tę chwilę przybywa spóźniona.

Na próżno szarpie klamką
niewidzialnych drzwi.
Kto ile zdążył,
tego mu cofnąć nie może.



do góry
GERARD MANLEY HOPKINS

Pstre piękno

Za wszystko, co pstrokate, chwała niech będzie Panu -
     Za niebo wielobarwne jak łaciate cielę;
         Za grzbiety pstrągów, różem nakrapiane w cętki;

Za skrzydła zięb; żar szkarłatny rozłupanych kasztanów;
     Za ziemię w działkach, w kawałkach - za ugór i za zieleń;
         I za rzemiosło wszelkie, jego narzędzia i sprzęty.

Wszystkiemu, co nadmierne, osobliwe, sprzeczne,
     Wartkim i wolnym, słodkim i słonym, mocnym i miękkim,
         On wciąż początek daje, Ten, czyje piękno jest wieczne:
             Jemu niech będą dzięki.

             w tłumaczeniu Barańczaka



do góry
STANISŁAW GROCHOWIAK

Ars poetica

Godziny przy piórze - one leczą rany.
Nawet śmierć jest daleka, jak była w dzieciństwie.
Zwierzęta domowe śpią ufnie przy twoich stopach.
A płomień świecy
Nieruchomieje jak miecz czuwający.

Wszystko, co wokół - krzesła, książki, kwiaty
Ubierają się w odświętność, powagę i czoła
Wysokie. I oto - nikczemny -
Twarzą stajesz wobec świata, jak glob naprzeciw globu.

Oto wiesz na pewno: za twoja kotara
Jest tyko ściana, nie ma Poloniuszy.
Oto czujesz bezpiecznie: w środku twojej dumy
Nie zagości ni karzeł, ani też pochlebca.
Oto szepczesz zaledwie,
Układając zgłoski -
A słyszysz: księżyc dźwiękiem odpowiada.

Godziny przy piórze - one leczą rany,
One też wstrzymują od ran zadawania.
Patrz: podniosłeś usta, by opluć obelgę,
A stoisz - niby dziecko -
Z usty zdumionymi.


                         Z tomu "Nie było lata" 1969



do góry
SYLVIA PLATH

Kraniec

Kobieta już gotowa.
Jej martwe

Ciało zdobi uśmiech spełnienia,
Odblask antycznej nieuchronności

Płynie przez fałdy jej togi,
A nagie

Stopy zdają się mówić:
Aż dotąd zaszłyśmy, wystarczy.

Dzieci, martwe węże bieli,
każde zwinięte przy swej

Czarze mleka, już pustej.
Przyjęła je z powrotem

W swoje ciało, jak zwierająca płatki
Róża, gdy ogród

Zamiera, a nocne kwiaty
Broczą zapachami z głębi słodkich gardeł.

Selene nie znajdzie powodu do smutku,
Gdy wyjrzy zza welonu kości.

Nawykła do takich spraw
Skruszy czerń i odejdzie.

                 tłum. a_r



do góry
ADAM WAŻYK

Piosenka dla młodych

Po drugiej stronie mowy trawy
gdzie słowa mają ciężar losu
tam się spotkamy
za metafizyką smutnych ogrodów
za naprzykrzona myślą o śmierci
tam mnie znajdziecie
Tam gdzie za lasem widzi się drzewa
i każdy listek ma imię własne
tam się spotkamy
tam gdzie się milczy bez piasku w ustach
i każdy wiersz jest rozmową
tam mnie znajdziecie



do góry
RAFAŁ WOJACZEK

Piosenka bohaterów II

" W czasach wielkich żyliśmy, wspaniałych..."

Aż wreszcie śmierć stała się pospolitą rzeczą,
jadalną, jak gruby chleb lekkostrawną,
i w usta sobie braliśmy lekko
- kromkę rozkwitającą smakiem bez nazwy,

takim codziennym. I zabijano nas: rano
już wymierzano rzadką, w cienkiej zupie,
ale my śmiechem nieodmierzanym
śmialiśmy się, jeszcze gdy sen w łeb tłukł obuchem.

Bo to nie była nasza śmierć tylko łaskawa
jałmużna zazdroszczącego nam świata
i wiedzieliśmy: kłamią nam w piśmie

powszednich gazet, skorośmy, choć nieumyślnie,
w szpaltach nieba czytali a ten dziennik
wyjawił imię prawdziwej śmierci


                         Z tomu "Inna bajka" 1970



do góry
JACEK KACZMARSKI

Rublow

Na ziemi, co zawsze pod wodą, lub śniegiem
Są drogi, po których nikt prawie nie chodzi.
Tam wariat się czasem przesunie po niebie
Do ludzi na łodzi
Wołając, że leci,
A oni chwytają go w sieci.

Wśród pól i rozlewisk tam białe są miasta,
Gdzie końmi handlują, jedwabiem i siarką.
Nad targiem wyrasta przejasny monastyr,
Chorały i charkot,
Ikona i koń,
Wędzidło i złota dłoń.

Na ścianach gospody łańcuchy i sierpy,
Wesołek po udach się klepie i śpiewa
O ludzie, co żyje radością, choć cierpi;
I ktoś się zaśmiewa,
Ktoś wódką go raczy,
Nim inny ktoś wezwie siepaczy.

Z wyrwanym językiem niech skacze do woli,
Jak przygłup, co słowa nie może wykrztusić.
Bo Książe z krużganków, o wzroku sokolim
Dziedziny strzec musi
Od ognia i zła,
By poczuł lud, że ktoś oń dba.

A Książe - mecenas za sztuką przepada,
Więc ściany pałacu malować mi każe.
Czeladnik już farby i pędzle rozkłada,
A w drzwiach stają straże
I Księcia brzmi głos:
- Za pracę twą miecz, albo trzos.

Architekt, co dla mnie budował ten pałac
Już nic piękniejszego nikomu nie wzniesie.
Gdy skończył - przygoda go przykra spotkała:
Na zbirów się w lesie
Jak raz napatoczył,
A on wykłuli mu oczy.

I zaśmiał się Książę, aż sala zagrzmiała
I grzmiała, gdy odszedł, podobny do pawia.
I stałem przed ścianą, co była tak biała
Jak tego, co stawiał ją
Twarz oślepiona,
Od łez nim się stała czerwona.

Klęczałem przed bielą, nad Pismem schylony,
Gdy przyszła ta dziewka niespełna rozumu.
Czytała ruchami rąk moje ikony
I śmiała się z tłumów,
Płakała nad Bogiem
I piekieł przerażał ją ogień.

I wstały płomienie ze wszystkich stron naraz,
Ku niebu podniosły się dymu kolumny,
W drzwiach koński pysk widzę i uśmiech Tatara,
Co Księcia łbem dumnym
Za włosy potrząsa,
A Księciu krew spływa po wąsach.

Dziewczyna w krzyk straszny, więc on w śmiech wesoły
I szaty cerkiewne pod nogi jej ciska,
A ona je wdziewa, obraca się w koło
I łza już jej wyschła,
Więc tańczy w podzięce
Przy siodle, przy głowie książęcej.

Kto walczy, ten złotym pojony ukropem
Blach z kopuł cerkiewnych, z ksiąg ogniem topionych,
Zapada pomiędzy kopyta i stopy
Ze wzrokiem wlepionym
W zasnutą twarz Boga
I pyta - jak kochać ma wroga.

Znów ciała chowaliśmy do wspólnych dołów,
Znów drogi krzyżowe bez Krzyża i Chusty -
Po burzy, o zmroku, nad rzeką popiołów
Pogańskie odpusty;
Śmiech krwi i ciał gra.
Płomyki się łączą po dwa.

Z tej ziemi, co żywym nie skąpi pogardy
Najlepsza jest glina do formy na dzwony.
W ich dźwięku z tej ziemi ucieram dziś farby
Do mojej ikony.
Na suchej deszczułce
Jest miejsce na świat i na Stwórcę.

Przemokły, jak drzewo stojące na deszczu
Koń schyla się, woda po sierści mu spływa;
Zbutwiałe zielenie i złoto na desce,
Co płacze jak żywa -
To Stwórcy Korona.
Czekają nań
Koń i Ikona.



do góry
STANISŁAW KUTERA

* * *

nie wierzę w bełkot sztuki nowoczesność
krzykliwość przekleństw bohomazów barwy
moda przemija i odchodzi w przeszłość
zostaje piękno poszukiwań prawdy

szukam słów prostych lecz mocnych jak skała
co gdy raz padną nie zmienią znaczenia
a treść ich zawsze będzie zrozumiała
po nas światlejsze przyjdą pokolenia

lecz póki ludźmi nazwą siebie jeszcze
choć z nowych ziaren podzielą się chlebem
choć zmyją ziemię historyczne deszcze
odczuwać będą poezji potrzebę

i choć już wszystko było powiedziane
poprzez epoki kultury języki
ja poszukiwań swych nie zaprzestanę
nie ważne trudy nie ważne wyniki

a ślad mój ziarnkiem w piramidzie piasku
takim jak inne lecz niepowtarzalnym
nie przez niezwykłość koloru czy blasku
ale przez odcisk linii papilarnych



doczekać do rana

nocy - ty cyniczko - miękkim aksamitem
przykrywasz litościwie rany codzienności
drugą ręką uwalniasz głęboko ukryte
za szczelinami źrenic demony ciemności

i toczą bój bez końca nawzajem się raniąc
jak skazańcy zamknięci w skołatanej głowie
dwaj starzy przyjaciele jednoskrzydły anioł
i diabeł który czarny jest tylko w połowie

zaplecieni w uścisku już jednym są ciałem
że nie poznasz czy stoją czy w trakcie są walki
lecz prawdę objawiają ich żyły nabrzmiałe
i drgające z wysiłku ramiona i barki

noc blednie i znów słońce kształt kwiatom nadaje
arena pusta świeżym piaskiem posypana
odeszli gladiatorzy kolejny dzień wstaje
jeszcze raz się udało doczekać do rana
do góry