|
czas miniony (wiersz okolicznościowy)
jak liść w rwącym potoku na zawsze odpłynął
tak rachunku dokonań nic zmienić nie może
przeszłość oddzielona jak szuflada w biurku
tylko okruchy wspomnień biorę w dalszą drogę
tylko uśmiech jak motyl w słonecznym ogrodzie
wartkim strumieniem siły do serca się wplata
przenika ciepłym blaskiem jak te wszystkie lata
co minęły, a przecież - jeszcze pachną cudnie
było mi tutaj dobrze, a nawet – najlepiej
w pamięci pozostaną tylko piękne chwile
szkoda, że już odeszły, że nigdy nie wrócą,
i nic mnie nie zachwyci, nic nie rozczaruje
dziękuję wam kochani, za najlepsze lata
że mogłam je przeżywać - tutaj, będąc z wami
dzień po dniu patrząc jak się zmienia życie
niczym majowe sady pachnące kwiatami
droga schodzi pochyło w zielone ogrody
gdzie meandry losu jeszcze nie odkryte,
lecz tego co nie wróci najbardziej mi szkoda,
bo ani się spostrzegłam jak minęło życie
a dziś jest ciepłe lato; uśmiechnięte słowa
zostaną drogowskazem na nieznanej drodze
tak jak szmaragdów rosy nie ma co żałować,
bo choć są - jak łzy – znikną... i po sprawie
będzie tak jak kiedyś zapisano w gwiazdach
i choć trudno wyrazić to co dzisiaj czuję
(bo żal ma suche oczy i uśmiech na twarzy)
mówię: do zobaczenia i… bardzo dziękuję
sierpniowe popołudnie
ogród wydoroślał. sypie brązowymi szpilkami
jałowce głaszczą błękit wiechciami odrostów
wieczorami rozciąga sieci stary pająk. połaskotany
strumieniem wody rechocze ze śmiechu
werbenie wypadają oczka. rumienią się czupryny hortensji
malwy i oleandry kołyszą brzuchami trzmieli. wabią
zapachem białe lilie
pędy jeżyn koronkowym splotem obejmują płot
(czerń zamieniła się w zieleń a czerwień w czerń )
dojrzałe owoce toczą się w grządki truskawek
dzikie wino zanurza palce plącząc zieleń
tylko patrzeć jak spłynie krwią
jesienny zmierzch
"...aby się ogrzać, muszę marznąć..."
Eliot Thomas Stearns
na strychu schnie kolejne pranie. toczą się krople
skosami szyb. ciemne chmury szorują brzuchami
na grzbiecie dachu przysiadł jesienny zmierzch
w donicach soczysta zieleń rozbielona liśćmi beniaminków
na smukłych nóżkach skrzydłokwiatów białe żagielki
płyną w daleką podróż. może jeszcze przez chwilę
zatrzymam lato zapachem kwitnących mandarynek
głuchy łoskot pociągu kąsa ciemność ginie w mroku
atramentowe sklepienie iskrzy gwiazdami
w dole morze świateł
kobieta maluje (tryptyk)
szkic pierwszy
kobieta używa czerwonej farby zanurza zielony język
w ziemi. szuka odpowiedniego smaku. wypluwa pestki
wydrapuje ślady na spękanej korze. splata warkocze
zlizuje kryształki soli. rozmieszcza ptaki na drzewach
śmieje się. przypina skrzydła i spada na trzy raty
rozpuszcza włosy. maluje paznokcie. karmi irysy czeka
uśmiecha się. mówi słonko. mówi rybko. mówi kocham
czyta Rilkego i zostaje w łóżku. jest dobra przez cały dzień
strzepuje popiół. postanawia oddać spinki i białą koszulę
srebrny nóż i czarny wachlarz trzymają ją z dala od mostu
szkic drugi
kobieta myśli o odejściu. coraz częściej kładzie na szali
eksponaty: gałązkę oliwną cierń tarniny owoc głogu
waga ani drgnie. szuka złotego środka a znajduje miotłę
i kołyskę księżyca. huśta się do rana jak wtedy
w obcym parku gdy ojciec zostawił ją na huśtawce
zastanawia się jakie znaczenie ma brak jednej zmarszczki
na świeżo wyprasowanym obrusie i dlaczego listki mandarynek
zwijają się w brązową spiralkę gdy tylko odwróci się plecami
prasuje i układa nieprzespane noce na koszulach w kratkę
zwija wełnę aż staje się kłębkiem kolczastego drutu
szkic trzeci
kobieta zanurza się w ciemność. każdego dnia coraz głębiej
pozbawiona szmaragdu łyka zielone fasolki o smaku piołunu
już nie znajduje żaru ani światła w tunelu. nie podnosi wzroku
ponad ślad własnego cienia. jest jak harfa pozbawiona strun
znalazły w niej schronienie czarne ptaki. ostrzą skrzydła
wierszyk dydaktyczno-przyrodniczy
dla Jeremiego
Chłopczyk, mała laleczka z jasnym lnem na głowie,
oczy jak dwa bławatki, buzia - samo zdrowie.
Patrzy na mnie z uśmiechem, by za krótką chwilkę
jakiś psikus zmajstrować, sfrunąć jak motylek.
Ukryć się za fotelem, za szafą, za drzwiami,
przyczaić na czworakach pomiędzy krzesłami
i udawać zniknięcie. Lubi tę zabawę
moje małe sreberko wszystkiego ciekawe.
Pójdziemy na huśtawkę, na spacer do lasu.
Poszukamy dzięcioła - lecz nie zrób hałasu,
bo ucieknie spłoszony niemądrym wtargnięciem.
A bada on dokładnie, z ogromnym przejęciem
każde dziurawe drzewo; stuk-puk stuk-puk stuka,
opukuje jak doktor i choroby szuka.
Patrz, tam ruda wiewiórka chowa się na drzewie
i obraca w paluszkach jakąś szyszkę - nie wiem,
może to jest orzeszek albo inny smaczek.
O! zobacz, zobacz, pliszka - szary ma kubraczek.
Spójrz pod nogi - muchomor wygląda z ukrycia,
nie trzeba go dotykać i pozbawiać życia,
bo nam ludziom nie służy jego w kropki czapka,
choć dawniej był przydatny jako muchołapka.
Uduszony na słodko dla much jak cukierek,
gdy tylko spróbowały trujący deserek,
zaraz padały martwe, do góry nogami.
I trzeba było chronić deser przed kotami,
bo też chciały spróbować - nieszczęście gotowe.
Wiesz już - że muchomory bardzo są niezdrowe.
Teraz pójdziemy traktem przez wiadukt na pole,
znajdziemy macierzankę, chabry i kąkole,
popatrzymy jak tańczą źrebaki na łące,
policzymy kropeczki na małej biedronce.
A gdy nogi się zmęczą usiądziemy w trawie,
zaśpiewamy piosenkę by było ciekawiej.
Opowiem ci bajeczkę o smutnej jaskółce,
co z kretem żyć nie chciała w podziemnej komórce.
Bo każdy ma swe miejsce; kret w ziemi, ptak w lesie
buduje swoje gniazdo - mrówka szpilkę niesie.
Dla pszczół kwitną rzepaki a dla ryb jest woda.
Szkoda, musimy wracać; długa będzie droga,
bo w koszyku papierki i dwie puste szklanki.
"Nic nie ma, prócz lusterka i prócz macierzanki"
Kozienice, styczeń 2007
ulica Gwiazdkowa
choć ulica Gwiazdkowa wcale się nie błyszczy
to czasem nocne duchy w opłotkach szeleszczą
tutaj kundel drży z zimna na krótkim łańcuchu
i taple się w bajorze zagubiony trzewik
na podwórkach stertami wyrosły rupiecie
a to stare opony a to wiązki chrustu
w jutowym worku gnije zapleśniała trawa
dla błękitnych królików co kiedyś odeszły
jeszcze jedna chałupa jak z koszmarów sennych
skręcony grzbiet opiera o kępę leszczyny
z martwym oknem i drzwiami których dawno nie ma
choć wydeptana ścieżka ginie w czarnym brzuchu
więcej tu szop zatęchłych złączonych plecami
i ruder zapleśniałych wrastających w trawę
poszarzałych od dymu potarganych zasłon
krzywych drzwi zaczepionych na jednym zawiasie
tutaj dzień się przemyka z duszą na ramieniu
i noc umiera stojąc jak wierzby przy drodze
choć święta nie wskrzesiły blasku na choince
to przy studziennym kręgu ktoś nabiera wodę
Kozienice, styczeń 2007
na ścieżkach wzruszeń
znów byłam tam gdzie rośnie cisza i drzewa szumią
najbezpieczniej. pod gruszą cień znajomy usiadł
i rozmawiałam z nim jak dawniej
lecz zniknął kamień co przez lata strzegł progu domu
przed złym losem. już go nie chroni płot i brama. furtka
na haczyk zamykana wzniosły się krztusząc żrącym dymem
beżowe kafle potrzaskane i rozsypana sterta cegieł
odsłania splot kamieni polnych wianuszkiem w murze
zatopionych. okrągłych jak orzechy włoskie
widziałaś - zobacz skąd się wzięły. ciekawi powód ich istnienia
czy miały zrównać otwór szybra. tylko domysły. gruzy milczą
ty klikasz ślady z rozrzewnieniem
|